Jesteś Tutaj
Home | PARENTING | NA WESOŁO | Wierzycie w przypadki

Wierzycie w przypadki

Opowiem Wam, co nam się ostatnio przydarzyło. Nie mąż miał wolne, oczywiście nie to jest głównym tematem postu aczkolwiek też zasługuje na uwagę z racji swojej rzadkości, młodzież w szkole, młode jęczało jak zawsze, pogoda pod psem, z nieba padało nie wiadomo, co, ani to śnieg, ani to deszcz. Generalnie zapowiadał się słaby dzień. Nie mąż miał katar, wiecie, co to znaczy, nawet temperaturę mierzył, dwa razy dla poprawnego pomiaru. Guzik to dało 35,7 i nie chciało być inaczej. Natan wyjątkowo marudził, postanowiłam wyciągnąć towarzystwo do lasu na spacer, tak rzadko ostatnio gdzieś razem chodzimy sami. Oczywiście temat kataru nabrał na sile, no, bo zimno i coś tam pokapuje. Dwa swetry, czapka z futrem i gumo filce na szczęście załatwiły temat. Tak, więc ruszyliśmy. Nawet nie było tak zimno. Fajny klimat, drzewa lekko oszronione, Natan zasnął, taki spacer to jak randka niemalże. Można spokojnie pogadać o pierdołach, pokopać butem resztki śniegu, potrzymać się za łapki i tak dalej. I tak sobie szliśmy tym lasem, specjalnie wybrałam dłuższą drogę, bo tak fajnie i nagle z lasu wybiega pies. Nie mały piesek tylko psie bydle z wielkim pyskiem i biegnie na nas. Nie mąż mi oddał wózek.

Trzymaj mówi ja się nim zajmę. Nie ruszaj się, nie patrz na niego.

Wmurowało mnie w ziemię, nogi jak z waty, serducho chce wyskoczyć z piersi, pot wystąpił na skroni a pies coraz bliżej.  Już sobie wyobrażałam jak kładę się na wózku, aby chronić młode. Już widziałam oczami wyobraźni jak nie mąż leży na ziemi a pies mu skacze do gardła a potem przewraca wózek. Oczy zamknęłam palce zacisnęłam i czekałam…

A pies zamerdał ogonem, skoczył na nie męża, obślinił mu rękę i ani myślał pójść dalej. Wielkie, ale zadbane bydlę, ewidentnie albo się zerwało albo przypadkiem wyskoczyło z czyjegoś samochodu. Psiak z uporem maniaka szedł z nami, nie udało się go zgubić. Nawet go nazwaliśmy Rico. Wiecie, że zaczęliśmy rozważać, co by było gdyby tak jeszcze pieseł. Totalny idiotyzm, niemowlę, dwoje nieletnich mało skorych do współpracy i nieułożone psie bydle sięgające prawie do pasa. Nic doszliśmy do furtki pieseł z nami ani myślał nas zostawić, jak już nas znalazł. Zrobiliśmy to, co należało, zadzwoniliśmy do straży miejskiej, aby psi patrol przyjechał i zajął się troskliwie. Znalazłam jakąś smycz do kluczy, nie mąż złapał i doprowadziliśmy do domu.

Rico się rozgościł w ciągu tych 30 minut rozpruł dwie piłki nieletniego, wytarzał się w dywanie i pożarł dwie laski kiełby z biedry. Finalnie trafił do schroniska w Łodzi.

Co nam uświadomiła ta historia? Na pewno to, że nie chcemy mieć psa.

Teraz trochę metafizyki. Nic nie dzieje się bez powodu. To, że akurat tego dnia nie mąż był w domu, że mimo pogody poszliśmy do lasu, akurat tą drogą, którą praktycznie nigdy nie chodzimy. To nie był przypadek. Widocznie musieliśmy go spotkać. Tak sobie pomyślałam, może ktoś z waszych znajomych szuka pieska w typie labradora? Może ma dom z ogródkiem i takie psie dziecię przygarnie? Duże bo duże, ale widać że już było tresowane, piękne umaszczenie wierne oczyska. Zresztą sami zobaczcie.

Poniżej link do strony schroniska gdzie jest już nie Rico a Bobi.

http://www.schronisko-lodz.pl/?p=adopcje&a=view_details&id=23752

Podobało się? Zostaw po sobie ślad, możesz polubić, skomentować…. Albo wracać, będzie mi miło.

Zapisz

Zapisz

Podobne artykuły

Do góry