Jesteś Tutaj
Home | PARENTING | NA WESOŁO | Kiedy starzy mają wychodne.

Kiedy starzy mają wychodne.

Kiedy starzy mają wychodne.

Kiedy starzy mają wychodne….

Brzmi to jak dobry żart przyznaj. Ja sama parskam śmiechem, ale czasami się zdarzy, że nawet tacy starzy ludzie jak my, czyli nie mąż i ja, mamy wychodne. Absolutnie nie czuję się stara, powiedziałabym, że moje odczuwanie biegu czasu stanęło w wieku 22 lat, no może 25. W każdym razie na pewno nie czuję się na 35 lat, nie mąż jest lepszy ma 36, On czuje się na 20. I tak jest dobrze. Zresztą nie wyglądamy, a może tylko nam się tak wydaje, że nie wyglądamy.
Nie ważne. Ważne jest to, że czasami się zdarza, że wychodzimy, SAMI. Ja nic przed sobą nie pcham, żadne nieletnie nie trzyma mojej, ręki, nogi, palca, kurtki. Jesteśmy tylko dla siebie.

Takie wychodne przy trójce nieletnich to nie lada wyczyn. Planujemy je miesiąc wcześniej uprzedzając babcię z Pabianic, że będzie miała fuchę. Aby takie wychodne doszło do skutku musi być właściwy zbieg okoliczności, musimy nie chorować, babcia musi nie chorować, pies babci musi nie chorować, córka babci również powinna nie chorować, dziadek może chorować. Nawet lepiej jak choruje, kiedy babcia ma fuchę, znaczy lepiej dla jej zdrowia psychicznego.
Obiecaliśmy sobie z nie mężem, że sumiennie, co miesiąc będziemy wychodzić, aby podkręcić temperaturę w związku, aby o siebie zadbać i tak dalej, aby czasami zjeść coś w miejscu gdzie ktoś nam poda. Na razie wyszliśmy dwa razy, co i tak uważam za sukces. Raz nawet byliśmy uwaga w kinie. Tym razem postanowiliśmy upiec dwie pieczenie na jednym ogniu, optymalizacja czasu znaczy się. Ponieważ ja miałam spotkanie klasowe, zdecydowaliśmy, że pójdziemy na nie razem, w sumie ta sama szkoła, nie mąż nawet ma tam jakiegoś kolegę, a po spotkaniu sponiewieramy się trochę w samotności na mieście. Tchnijmy trochę romantyzmu.

Wszystkie warunki zostały spełnione, akurat wbiliśmy się w lukę, kiedy nikt już nie chorował, wszyscy byli po lub przed, nikt w trakcie. Pies też się trzymał, więc udaliśmy się babcię do Pabianic, zrobiliśmy zakupy, ja uśpiłam młode, nawet szybko zasnął tak, więc byliśmy spóźnieni dopiero godzinę. Poczochrałam trochę włos, założyłam, co miałam czyste, zatuszowałam wory, pomada na ustach wszak spotkanie klasowe, trzeba jakiś poziom sobą reprezentować. Super. Dojechaliśmy o 20, dwie godziny spóźnienia, trudno. Ja poczułam się jak na przepustce. Trochę obawiałam się czy jeszcze umiem rozmawiać z dorosłymi, ale piwo, do którego przyssałam się, podobnie jak junior do cycka, przypomniało mi to i tamto. Uwielbiam takie klimaty, i ludzi uwielbiam, tym bardziej, że mam taki odwyk towarzyski na tym macierzyńskim. Cudowności. Poczułam się tak jak, powinnam czyli na 22 lata. Nie mąż prowadził, więc kolejne było Martini z lodem. Wspaniale. Gdzieś już rysowały się plany gdzie idziemy dalej, może by tak na miasto. Pogadanki o wszystkim i o niczym, ten się rozwiódł, tamten ją zdradził, ale jesteśmy piękni i młodzi, my to się trzymamy.

I słyszę telefon, mój telefon. Czytam.
– Mamo, Natan wyje, Babcia nie wie, co zrobić. Co mamy zrobić?! On ma łzy na policzkach. MAMOOOOO!!
Wiedziałam. Szturcham nie męża machając mu przed oczami wyświetlaczem.
– Może zadzwoń wybadaj sprawę – trafnie rzucił, On też miał nadzieję. Dzwonię. Słyszę wrzask i lament Maaaammaaaaaaa—chlip, siorb, smark – Mammmmmaaaaaa

Nic trudno, rzucam ojcu nieletniego kurtkę, wracamy, w ciszy idziemy na parking. Ja łapię resztki wolności w płuca razem ze smogiem, co go podobno w tym roku jest więcej niż we wszystkich innych latach. Delektuję się tym momentem, kiedy chwilowo nie jestem za nikogo odpowiedzialna, tylko sobie idę machając ręką, drugą trzymam rękę nie męża.
– Może go uśpisz i jeszcze wyjdziemy —- łudzi się ON.—— Malizną trąca. Mieliśmy jeszcze sami gdzieś skoczyć…..

Ja się nie łudzę. Dojeżdżamy na miejsce. Młode w spazmach, na mój widok dostaje kociokwiku. Wtula się chlipiąc wyciera nos o moją bluzkę, tą czystą, co to udało mi się ją znaleźć w czarnym wyszczuplającym – jak stwierdził nie mąż – kolorze.
Usypia po 30 minutach. Wychodzę z pokoju, poczochrana, z plamą po gilach i mleku z butelki, ( bo Martini i piwo), którym młody bardzo gardził.
– Ania już nic nie jest otwarte, nawet ten hotel w Strykowie miał do 22: 30 kuchnię.
– Idę się umyć – rzucam w przestrzeń.

KONIEC


Podobało się? Zostaw po sobie ślad, możesz polubić, skomentować…. Albo wracać, będzie mi miło.

Zapisz

Podobne artykuły

Do góry