Wakacyjne prawo Murphy’yego, – czyli wakacje z małym dzieckiem lub dziećmi na wesoło.
Nie wiem, czy zauważyliście pewną prawidłowość, chcecie gdzieś jechać, całą rodziną, planujecie, bukujecie miejsce jakieś pół roku wstecz, no, bo dzieci, więc trzeba szukać czegoś szytego na miarę i zawsze, ale to zawsze musi się coś wydarzyć.
To coś, to nie jest małe coś, tylko wielkie COŚ, na które składa się cały szereg cośków.
Ja tak mam, co roku, jak coś zaplanuję mam jak w banku, że wszystkie możliwe dziwne rzeczy właśnie wtedy się przydarzą.
Nawet nie muszę się cofać jakoś daleko wstecz, aby podeprzeć moją teorię dowodami. Dajmy na to zeszłoroczny wyjazd do Chorwacji. Zaplanowany starannie wcześniej, zakupy zrobione zgodnie ze wskazówkami znalezionymi na blogach, co należy zabrać i tak dalej. Byliśmy zwarci i gotowi na super zabawę. Nikt nie mógł przewidzieć, że akurat jak będziemy jechać lasy będą się palić i podróż, która powinna zająć max 14 godzin zajmie 24 godziny ciągiem. To znaczy czytaliśmy o tych pożarach, ale jakoś nie trafiało do nas, że to może mieć wpływ na długość podróży. Bite 24 godziny w samochodzie. Bez postojów na spanie. W jednym korku staliśmy 5 godzin. Jr po pewnym czasie traktował samochód jak szklany domek. Nie mogliśmy również przewidzieć, że młody ma lęki przed tunelami, kto był w Chorwacji ten wie, że tam tunel tunelem pogania. Wesoło było, pamiętam, że jeden tunel zajął nam 20 minut. Młody spazmował a my liczyliśmy w kółko, do 10 bo to go uspokajało puszczając w tle naszą ulubioną piosenkę z repertuaru rybki mini mini BOOGIE BOOGIE. Generalnie dużo słuchaliśmy piosenek o kaczuszkach, kundlach burych, przedszkolakach, misiach i innych ciekawych stworach.
No, ale dojechaliśmy, cali, to było coś. Wyobraźcie sobie, że młody się zaaklimatyzował na koniec pobytu, cały czas wisiał mi na rękach albo w chuście. W nocy budził się, co godzinę, bo duszno, bo wiatrak zamiast chłodzić tylko rzęził, a klimatyzacja postanowiła się zepsuć. Ale było fajnie. Nie powiem, że nie, ja jestem zakochana w tym miejscu i w tym roku też jedziemy, już wiemy, co się może wydarzyć chyba, że przytrafi się coś innego, kto to wie.
Tegoroczne wakacje są identyczne.
Oczywiście załamanie pogody zaczęło się mniej więcej wtedy, kiedy postanowiliśmy ruszyć na działkę. Było 35 stopni zrobiło się 15. Fajnie. Jadąc samochodem w strugach deszczu, obserwując jak rytmicznie poruszające się wycieraczki nie dają rady, z marudzącym juniorem na pokładzie i dwójką nieletnich zastanawiałam się, co ja najlepszego robię. Pogoda w domku identyczna jak na, zewnątrz, bo letniskowy, więc miałam ochotę założyć czapkę, szalik i rękawiczki, których nie miałam i napalić w kominku albo się napić, ale nie mogę.
Młody postanowił wstawać jeszcze wcześniej, nie powiem, aby reszta osób spędzająca z nami ten wakacyjny czas pałała z tego powodu optymizmem. Poza tym budzi się co godzinę w nocy, bo rodzi zęby. Uspokaja się tylko przy cycku, tym od którego powoli zaczynałam go odzwyczajać, już szło nam całkiem nieźle, dwa razy w nocy i raz w dzień.
To jest najdłuższy poród, jaki znam. Z drobnymi przerwami, kiedy pisałam wesoło, że, o Jr zaczął przesypiać noce, rodzimy te 3 i 4 jakieś 6 miesięcy. Nie to, że go nie rozumiem, jakby mnie coś napierniczało w paszczy tyle czasu, też bym wariowała. Zresztą widzę te kratery w jego buzi.
Po cichu liczę na to, że jak już je urodzi to nareszcie będę miała spokój i może odeśpię, chociaż trochę, na tyle, aby świat przestał mnie gryźć. Bo na razie gryzie a ja gryzę innych Bogu ducha winnych ludzi. Użalać się nie mam zamiaru, tak tylko sobie ulewam.
No i tak widzicie, dzieje się, ale nie ma co marudzić, słoneczko wyszło, młody odsypia kolejną nockę, a ja po 4 kawach daję radę.
Z ciekawości zapytam, mieliście podobnie, jakieś nieprzewidziane wydarzenia na wyjazdach, bliższych i dalszych? Coś, co podeprze moją teorię? Dzielcie się doświadczeniami, dzielcie, wszystkim nam będzie lepiej…