Jesteś Tutaj
Home | PARENTING | NA WESOŁO | Mamo jaki biedny piesek…….

Mamo jaki biedny piesek…….

Los tak chciał, że ostatnie dwa dni spędziliśmy w Rogowie. Całkiem przypadkiem słowo daję. Z racji tego, że pogoda wreszcie normalna znaczy się więcej niż 10 stopni, nie pada, nie pizga wiatrem, śniegiem i gradem, postanowiliśmy się wybrać do Arboretum SGGW właśnie w Rogowie. Mamy tam 20 km, więc proszę ja Was aż się prosiło. Jak jeszcze widziałam te cudne fotki w necie, te kolory jesieni, klony, do tego to słońce za oknem i Nikon w torbie. Zapowiadał się cudowny dzień, zapakowaliśmy całą trójkę do Opla i jedziemy.

 

Oczywiście zaraz było pić, siku, jeść a za ile będziemy, nie patrz w moją szybę, nie chuchaj na mnie, nie oddychaj, czemu jesz gile, mamo on je gile znowu, ona mnie szturcha, on mnie szturcha i oddycha moim powietrzem. Tylko junior oglądał niezmiennie piosenki smoka Edzia, zgrane wcześniej na telefon w celu wiadomym. Przeżyliśmy te 25 minut jazdy, dzieci się nie pozabijały. Wypakowaliśmy się z auta, cieplutko, ludzi mało, jacyś nieliczni studenci, w tle już widać bramę a za nią te klony piękne.  I rozumiecie, wysiadamy z tego auta a przed nami staje szczeniak, jakaś mieszanka chyba owczarka z kundlem, jedno ucho klapnięte, drugie stojące, trochę wychudzony, ale z umiarem, ogon podkulony. Stoi i się patrzy.

– Mamo, piesek, jaki biedny mamo, musimy go zabrać, musimy, zobacz nie ma obroży, jak się smutno patrzy no chodź tu psinko, podejdź do nas…

– Ty to widzisz?! Czy wszędzie gdzie pojedziemy musimy spotykać bezpańskie szczeniaki?

– na pewno jest czyjś, albo jakiś cwaniak, udaje, biednego każdy mu daje jeść a ma gdzie spać, mówię Ci jak tamten z Arkadii – odezwał się NM. W sumie racja, wtedy już braliśmy kundla do domu, kiedy się okazało, że to miejscowy, mieszka po drugiej stronie ulicy tylko się puszcza tu i tam i na oczy kłaczka żebrze. Kupiliśmy mu wtedy pół kilo parówek, bo niczego innego nie mieli w sklepie.

Wytłumaczyłam dzieciom, że zapytamy się Pani w recepcji, czyja to sunia, że na pewno musi być czyjaś, może tutaj mieszka i niekoniecznie musi u nas mieszkać. Doszliśmy do bramy parku i co gówno, rozumiecie, zamknięta na 4 spusty gdyż od listopada do kwietnia w weekendy możemy pocałować klamkę a w tygodniu 8-15 kiedy normalni ludzie pracują. Złośliwość rzeczy martwych, co prawda można było przejść przez siatkę, bo była dziura, ale młoda powiedziała, że to przestępstwo i nie będzie brała w tym udziału, junior dał nam do zrozumienia, że mamy się bujać, bo on przez siatkę jakakolwiek by nie była nie będzie przeskakiwał a Natan nic nie powiedział, ale jego wózek nam powiedział, że chyba nie będziemy go górą przenosić, bo może być monitoring. Zaatakowaliśmy jeszcze Panią w recepcji, tłumacząc, że nie jesteśmy wandalami i mogłaby nam otworzyć tą bramę, potem by za nami zamknęła i byśmy zadzwonili do niej jak będziemy chcieli wyjść to by nam otworzyła, ale nie dała się przekonać. W między czasie Oliwka dowiedziała się, że pies jest niczyj, że śpi tu od 4 tygodni i nikt go nie chce i się zaczęło.

Kolejną godzinę siedziałam na betonie starając się nakłonić psiaka, aby wsiadł do auta, bo faktycznie musi być biedna skoro tyle czasu się tuła i ten ogon podkulony i w sumie jest trochę wychudzona.

Plan był taki zabrać ją do Łodzi i przekazać do schroniska, albo zadzwonić po Animal Patrol, tylko już w Łodzi.

Daliśmy jej jeść, ale nie chciała wejść. Ewidentnie była bita, bała się nas, uciekała przed Natanem, biedny psiak. Tak naprawdę nic więcej na tamtą chwilę nie mogliśmy zrobić, teren dookoła super, dużo zieleni, nikt jej nie przeganiał, dostawała jakieś resztki tylko spała na dworze. Wytłumaczyliśmy sobie, że na pewno ktoś ją w końcu weźmie, w drodze powrotnej mieliśmy powtórkę z rozrywki, czyli moja szyba moje powietrze, nie oddychaj, nie jedz gili, nie patrz na mnie. Jr się darł, bo miał dość, ja też miałam dość, bo ze spaceru nici do tego ten pies, NM miał dość, generalnie było za głośno.

– wyobraź sobie tutaj Teraz tego skundlonego owczarka?

– o nie, nigdy w życiu.

Do wieczora zapomnieliśmy o sprawie. Dzisiaj rano NM zagaił:

– A może by tak do Rogowa pojechać do tego dziwnego kościoła, co Ci kiedyś mówiłem?

-, Ale tam jest ten pies przecież?

– Pies? Mamo pojedziemy i nakarmimy pieska, tak, może dzisiaj wejdzie, o super, idę się ubrać…..

Nic kupiliśmy worek suchej karmy kilka saszetek mokrej i pojechaliśmy. Taki dzień świstaka. W samochodzie standard nie patrz nie oddychaj, nie chuchaj, nie jedz, nie smarkaj, nie dotykaj mnie, posuń się, sam się posuń, bujaj się, sama się bujaj i tak dalej. Po 25 minutach mieliśmy ochotę krzyczeć. 

Sunia była, pojadła, nawet zamerdała ogonem i poleciała do lasu.

Karmę zostawiliśmy Pani w recepcji z prośbą, aby dała od czasu do czasu. Podobno cały czas jakieś psy im podrzucają, potem szukają im domów. Taki kraj, tacy ludzi, smutne to bardzo, ja nigdy nie zrozumiem okrucieństwa wobec zwierzaków.  Pewnie za tydzień znowu wpadniemy z karmą, albo pocztą wyślę, w sumie mogłam telefon wziąć. Jakąś budę trzeba psiakowi postawić mrozy idą, co ona tak na tym betonie będzie spała. Taka adopcja na odległość. Bo mało mamy na głowie, słowo daję, ale serducha mamy z gumy i tyle.

 

Podobne artykuły

Do góry