Udało nam się wyrwać na tygodniowy wyjazd, całkiem niedawno. Byliśmy nad morzem. Lata świetlne mnie tam nie było. Jarałam się jak dziecko. I wiecie co? Moim największym marzeniem był poranny bieg boso brzegiem morza. Taki kaprys. Zabrałam ze sobą moje ukochane różowe buty do biegania, tak znienawidzone przez moją najstarszą – jak Ty możesz TO nosić mamo. Tak je nazywa. Na szczęście ja je wielbię i dopóki mi się nie rozpadną dopóty będę w nich biegać. Zresztą od nich zaczęła się moja przygoda z bieganiem.
Pojechaliśmy, dojechaliśmy w jednym kawałku. Super ludzie, wspaniały ośrodek, pogoda +20 wzwyż. Czego chcieć więcej? Trafiło nam się. Może zasłużyliśmy? Nie wiem, w każdym razie udało mi zrealizować to moje patetyczne marzenie. O 9 rano, po prawie pustej plaży biegłam ja. Anka. Biegłam trzymając w ręku moje różowe buty – jak ty możesz TO nosić…. Biegłam i czułam wolność, tą samą, którą czułam jak jeździłam rowerem do pracy, jak stałam w górach i krzyczałam głośno jakieś slogany i tą, którą czuję jak jadę SAMA samochodem słuchając na full moich kawałków.
Wolność. Woda odbijała się od moich stóp. Skakałam przez fale. Miałam w nosie co myślą o mnie ludzie, którzy powoli zbierali się na plaży. Byłam tylko ja, morze i moje myśli, kotłujące się w głowie.
Ostatnie 4 lata dały mi w kość, bardzo. Trzecia ciąża. Dużo rzeczy musiałam odłożyć na półkę później. Za dużo. Nie jest to dla mnie łatwe, bo z natury jestem bardzo dynamiczna, niezależna a musiałam spocząć. Ktoś pewnie powie, że wcale nie musiałam, wiele kobiet pracuje na etacie i godzi wszystko dookoła. Ja przy dwójce też godziła, ale przy trójce i braku pomocy już zaczęłam kuleć. I jest to ludzkie. LUDZKIE. Nie jesteśmy maszynami i czasami trzeba przed samym sobą się przyznać, że więcej nie zrobię, trudno. Poczekam.
I czekałam. Łapiąc się różnych zajęć za śmieszne pieniądze i godząc to z moim domowym kołowrotkiem. Ale frustracja rosła. To nie tak miało być, NIE TAK. Krzyczał mój głos, uwięziony w schemacie. Malutki przełom nastąpił, kiedy trzeci podreptał do przedszkola a ja mogłam dysponować jakimkolwiek czasem i przeznaczyć go na realizację siebie.
Wtedy już wiedziałam, że z całym etatem na głowie nie dam rady. Nie ogarnę. Nie o to mi chodziło, abym JA była kosztem innych. Ale musiałam zrobić cokolwiek, aby samej sobie udowodnić, że jestem coś warta. Że definiują mnie też inne rzeczy, wykraczające poza sferę macierzyństwa.
I zrodził się pomysł na własną działalność. Czemu nie. Chociaż doskonale wiedziałam, z czym to się je. I, że to wcale nie jest bułka z masłem.
Poszłam na kurs. Napisałam biznes plan. Dostałam pozytywną ocenę. Wygrałam szansę na coś nowego. Na siebie. Inną. Co prawda, nie taką jaką sobie wymarzyłam, ale może taką, jaką miałam być?
Potem była pandemia. Bałam się, że nic z tego nie będzie. Nawet nic nie mówiłam. Czekałam na środki, na przełom, był moment, że bałam się jak każdy z WAS. Potem byłam wściekła, a potem …. Się udało.
I powstało moje wirtualne miejsce w sieci. Mój kawałek podłogi.
I teraz czuję się jak wtedy, kiedy biegłam po plaży trzymając buty w ręku. Czuję wiatr, znowu mam ochotę tworzyć i wiem, że zrobię wszystko co mogę, aby się udało. Czuję, że coś się zmieni…
Są chwilę, kiedy się boję, ale coś się zaczęło. I to jest piękne.
Chciałabym Was zaprosić w moje WIRTUALNE PROGI. Ugościć kawą, herbatą, ciasteczkiem, wirtualnym kieliszkiem wina. Będzie mi szalenie miło jak czasami polecicie, komuś szepniecie gdzie może kupić wyprawka dla noworodka i będziecie wpadać wirtualnie.
A na koniec chciałam Wam powiedzieć nie bójcie się biegać, latać, marzyć…… Nigdy nie jest za późno, aby coś zmienić. Szczęście zależy tylko od WAS samych. Żaden człowiek Wam go nie da. Ani markowe ubrania czy super auto. Tylko WY.
P.S. Jeśli udało się Wam zobaczyć dzisiejszy post, zostawcie po sobie ślad na Facebooku czy w komentarzu Możecie go też udostępnić swoim znajomym. Dziękuję! :*