Czasami zdarza się tak, że to ON odchodzi. Pakuje się i mówi, że to koniec, że zabiera swoje zabawki, tudzież pakuje jej zabawki i prosi, aby przeniosła się do innej piaskownicy i tam zbudowała sobie nowy dom. Oczywiście On nie odchodzi bez przyczyny, przeważnie coś już nie gra od dawna i obydwoje o tym wiedzą, tylko kobiety jakby dłużej podejmują decyzję o rozstaniu i czekają nie wiadomo, na co. Chyba nie mogę tak napisać, bo doskonale wiem, na co czekają kobiety. Kobiety zwyczajnie walczą do końca, nawet jak już nie ma, o co walczyć. Już takie jesteśmy, ja taka jestem. Nie chcę mówić za większość, ale podejrzewam, że typowa baba już tak ma.
Niestety jakkolwiek by nie było źle i tak takie odejście jest jak policzek. Bo to ON odszedł nie my.
I nagle świat się wali, nie ważne jak źle było, jego już nie będzie.
Tak przypomina mi się od razu fragment książki Grocholi nigdy w życiu gdzie główna bohaterka Judyta rozpacza mówiąc, że już nigdy nie usłyszy rano gdzie ta kawa do cholery. No nie usłyszy.
Jesteśmy sentymentalne, przywiązujemy się nawet do smrodu brudnych skarpet chowanych za łóżkiem, co zrobić. W sumie nic do tego nie mam, tylko zastanawiam się, dlaczego po takim rozstaniu bardzo często kobieta czuje się gorsza, mniejsza, szuka w sobie winy, ma poczucie, że świat się kończy. Przecież tak naprawdę nic się w niej nie zmienia.
Ja sama przeżywałam rozstania zawsze w taki sposób, od razu szukało w sobie defektów, mimo, że jeszcze tydzień wcześniej uśmiechałam się do swojego odbicia w lustrze.
Moja pierworodna przechodzi właśnie pierwszy zawód miłosny, jeżeli w ogóle mogę tak powiedzieć. Oczywiście to są dzieci i zwyczajnie przeżywały pierwsze zauroczenie. Nie mieli wspólnego domu, życia, dzieci, psa kota kanarka, nawet żółwia. Jedyne, co było to poczucie posiadania kogoś drugiego. Moje dziecię ma niespełna lat 11 rozstanie przeżywa tak samo jak dorosła kobieta. Zaliczyła już etap szoku, proszenia, aby wrócił i zaklinania rzeczywistości, konfrontacja z nowym nabytkiem byłego też była, etap złości również. Dzisiaj rozpoczęła godzenie się ze stanem faktycznym połączone z niekontrolowanymi wybuchami płaczu. Samobiczowanie też było, że jest brzydka, że nos nie taki i to i tamto. Wszystko jest złe. Szkoda mi jej strasznie, ale wiem, że to nie pierwsza taka sytuacja, jeszcze nie jedna burza w jej życiu. Jedyne, co mi pozostaje to przytulenie i podanie kolejnej chusteczki. Swoją drogą ja nie wiem, jak przeżyję ich dorastanie, serio nie wiem.
Rozstanie zawsze boli w każdym wieku, myślę, że boli zarówno kobietę jak i mężczyznę. Tylko rozstanie wcale nie oznacza, że coś jest z nami nie tak, że jesteśmy jacyś wybrakowani. Po prostu nie wyszło. Uczucie albo jest albo go nie ma. Poza tym, że nie wyszło cała reszta pozostaje taka sama, to ciągle jesteśmy my. Te same oczy, usta, nos, włosy, cycek, praca, być może dzieci, pies, kot świnka morska. Życie toczy się dalej. My też przeżyjemy, zwyczajnie nie mamy wyjścia. Bo jesteśmy dorośli, bo mamy zobowiązania, bo mamy dzieci a przed moją córką jeszcze całe życie i tona doświadczeń do przewalenia. Ona też wstaje rano do szkoły i robi swoje. Zwyczajnie znajduje w ciągu dnia czas na chlipanie. Ciągle jest tą samą cudowną dziewczynką. I wpajam jej ta wiedzę, może kiedyś będzie miała łatwiej.
Trzeba zachować godność i tyle. I wiarę w siebie i w jutro.
Może brzmi to jak jakiś banał, ale życie potrafi zaskakiwać, na prawdę, a ludzie zawsze będą przychodzić i odchodzić, trzeba wierzyć, że Ci wartościowi zostaną na dłużej, albo wrócą, kto wie.
KONIEC
Podobało się? Zostaw po sobie ślad, możesz polubić, skomentować…. Albo wracać, będzie mi miło.