Mam w domu taki fotel w kolorze zgniłej zieleni.
Styl rokoko i baroko, stoi na środku pokoju na wprost telewizora.
Przez swoje umiejscowienie zawsze na nim ląduję rano. Taka poczochrana, niewyspana z worami i cycem na wierzchu, bo karmię w wyciągniętej piżamie, szlafroku z rękawem poplamionym kawą, jednym kapciu w kształcie świnki z zawiniętym ogonkiem. Rano zawsze na tym fotelu. Nie mąż czasami usiądzie naprzeciwko i się pacza. Bóg mi świadkiem nie wiem, na co bo na pewno nie na mnie.
Nienawidzę go z całego serca, fotela oczywiście, i jak tylko skończę karmić wyrzucę go w p… cholerę naprawdę. Może za dużo czasu w nim spędzam i za bardzo go utożsamiam z tym poczochraniem jednym kapciem i cycami nie ważne. Jedną zaletę ma ten mebel, sprzyja myśleniu. Podzielę się dzisiaj z wami czymś, co wydaje się ważne.
Od zawsze żyłam w biegu, cały czas coś, od zadania do zadania, taki typ. Wstawałam, myłam głowę szykowałam kanapki dla siebie nie męża dzieci moich. Robiłam twarz i włos, jakiś zapach, ciuch szybki całus i do tramwaju. Papierosek przed pracą i 8 godzin, czasami więcej. Szybko do domu jakieś zakupy zrobić obiad, lekcje z dziećmi i jest 21. Dzieciaki cały dzień na świetlicy, tudzież u różnych cioć, na koniec tygodnia padały tak jak ja. Wyścig szczurów. Paradoksalnie podobało mi się, nie miałam czasu myśleć, lubiłam ten stan takiego skrajnego zmęczenia. Lubiłam kupować wino w piątek i szum w głowie po też. Tylko czasami jak znalazłam chwilę stawałam i zadawałam sobie pytanie, jaki to ma sens. Czy mi to pasuje, czy jestem szczęśliwa, czy tego właśnie chciałam. Ja zmęczona do granic, krzycząca trochę z bezsilności, dzieciaki zmęczone drące się, bo zmęczone również i nie zapominajmy są dziećmi. Nasuwało się jedno zwolnij trochę. Stań z boku, popatrz, ale nie było na to czasu. Więc biegłam. Sytuacja się zmieniła jak zaszłam w ciążę. Czy tego chciałam czy nie, musiałam zwolnić. Początkowo czułam się jak na odwyku. Co tu robić, dzień taki długi. Szok. Było ciężko, ciągle chciałam biec, ale nagle nie miałam, do czego. Mogłam się wyspać, zrobić spokojnie zakupy, przejść spacerem Piotrkowską, poczytać książkę, odebrać dzieci zaraz po lekcjach ba nawet wyjść z nimi na spacer, wcześniej to był rarytas, taki spacer. Po jakimś czasie nie krzyczałam, dzieciaki się wyciszyły, zaczęło wszystko grać. Dzień już nie wydawał się taki długi. Inny tryb. Zaczęłam celebrować każdą chwilę, cieszyłam się z małych rzeczy, bo miałam czas je zobaczyć. Uwielbiałam iść parkiem i wystawiać twarz do słońca, rozmawiać z napotkanymi osobami, usiąść na kwadrans na ławce. Wcześniej nie doceniałam tych momentów, nie miałam na nie czasu.
Oczywiście przykład, jaki podałam jest skrajny, mało, kto może sobie pozwolić na nie pracowanie. Pieniądze nie dają szczęścia, ale bez nich jest słabo. Dzisiejsze czasy, styl życia wymuszają na nas bieg, wszystko robimy szybko, na akord, wpadamy niemalże w trans, biegniemy trochę jak królik za marchewką lub natką pietruszki ( mój woli natkę). Do przodu. Chcemy się realizować zawodowo, odnosić sukcesy, dorównać innym. Tylko czy to jest główny sens wszystkiego? Może warto stanąć i zapytać się siebie jak tak naprawdę się z tym czujesz? Może trzeba coś zmienić, przewartościować, co podpowiada Ci intuicja? A jakby wyłączyć telewizor, radio, ściszyć komórkę, jakby nagle nikt nie mówił, co masz kupić, jaki proszek pierze najlepiej, co nowego na FB i insta, co byś zrobiła?
Teraz co prawda jestem w domu, pisklak nie opierzony jeszcze, musi podrosnąć, ale też biegnę. Dzień podzielony na miliony rzeczy, podporządkowany nowonarodzonemu. O nocach nie mówię, każdego dnia odkrywam, że jednak można nie spać jeszcze więcej. I też staję, wsłuchuję się w siebie, oczywiście kwestię wyspania bagatelizuję cudów nie ma. Dzisiaj zgarnęłam wszystkich i poszliśmy do parku. Ostatnio brakowało na to czasu. Okazało się, że znajomi biorą udział w jakimś zorganizowanym biegu, więc kibicowaliśmy drąc się ile płuca pozwolą. Spotkaliśmy oswojone wiewióry i mieliśmy ubaw po pachy. Zjedliśmy śmieciowe żarcie w Maku. Szliśmy wolno trzymając się za ręce, fajnie było. Takie zatrzymane kadry, zdjęcia z Polaroidu.
Dobrze jest czasami zwolnić, odciąć się od pracy po jej skończeniu, może darować sobie czasami nadgodziny, wyłączyć wszystko co się da i celebrować życie. Wsłuchać się w siebie i robić to na co ma się ochotę. Chociaż przez moment. Spróbuj.
Podobało się? Zostaw po sobie ślad, możesz polubić, skomentować…. Albo wracać, będzie mi miło.