Dziecko to nie Twój przyjaciel. Temat bliski mojemu sercu i trudny zarazem. Co to tak na prawdę znaczy? Przecież mamy prawo mówić dziecku o tym co nas smuci, boli. Powinniśmy uczyć je, jak sobie radzić z emocjami. Przecież jesteśmy przykładem do naśladowania a życie nie jest zawsze kolorowe. Poza tym, fantastycznie mieć przyjacielskie relacje z synem, córką.
Jasne. To prawda. Sama tłumaczę swoim dzieciom, dlaczego płaczę, krzyczę, czemu mam gorszy dzień. Zawsze nazywamy emocje, rozkładamy na czynniki pierwsze. Ale…. Zawsze pilnuję, aby nie mówić im za dużo. Co mam przez to na myśli?
Prosta sprawa. To są jeszcze dzieci. DZIECI. Nawet jak wyglądają jak mali dorośli. Nawet jak wydaje nam się, że są bardzo dojrzali, dużo rozumieją, są tacy odpowiedzialni. To nadal to są dzieci. I nie muszą wiedzieć wszystkiego, co nas dotyczy… Nie muszą słuchać o naszych problemach w pracy, trudnych relacjach w związku, problemach finansowych.
Raz, że nie zrozumieją tego jak należy.
Dwa, zupełnie niepotrzebnie wezmą ma swoje małe barki problemy dorosłego człowieka I nie poradzą sobie z nimi, tak jak my. Ba… może to wywołać zupełnie niepotrzebne poczucie zagrożenia, niepokoju, smutku, które będzie rzutować na ich rozwój emocjonalny.
Trzy, to my, dorośli, jesteśmy ich filarami. To my zapewniamy im poczucie bezpieczeństwa, kształtujemy rzeczywistość, w której na co dzień żyją…
Ja wiem, że są różne sytuacje. Mówiąc kolokwialnie, życie to nie bajka. Czasami zwyczajnie nie mamy się komu wygadać, jesteśmy samotni. Czasami wydaje nam się, że skoro nasze dziecko się pyta, powinniśmy mu wytłumaczyć, co się stało… Czasami chorujemy. Milion wariantów. Nikt z nas nie jest idealny. Zresztą ja sama się tego uczyłam. Nie muszę szukać daleko prostego przykładu…..
Jak zakończyłam swoje małżeństwo, obiecałam całkiem przypadkiem mojej córce, która miała 7 lat, że już nigdy nikt nie będzie mieszał w naszym domu. Żaden mężczyzna. Mamy dużo negatywnych doświadczeń. Dużo przeszłyśmy. Jak wiele rodzin, wiele kobiet i dzieci… Sprawa była świeża a ona wydawała mi się taka dorosła a ja też byłam zagubiona. Na głowie miałam totalnie wszystko, dom, opłaty, dzieci, wielkiego psa i tonę zmartwień. I dzieliłam się z nią czasami tym i owym, bezwiednie. Tak jak moja mama i tata opowiadali mi o wszystkim. I chociaż wiedziałam, że to nie jest dobre. Chociaż pamiętałam, z czym ja się musiałam borykać jako dziecko, dźwigając na swoich barkach problemy dwojga dorosłych, mówiłam. Potem, jak minął czas, zaczęłam spotykać z NM, ona miała mi za złe. Buntowała się, bo jej obiecałam. Cały czas nosiła to w swoim serduszku. I rozumiała w dziecinny sposób. Nie zgadzała się z tym zupełnie. Dużo czasu upłynęło zanim zaakceptowała sytuacje, zanim zaufała i przestała się na mnie gniewać.
Taki banalny przykład. Mówimy. O tym i tamtym, bezwiednie, dzielimy się naszymi problemami. A przecież nasze dziecko jest tylko dzieckiem. Oczywiście, że nas wysłucha, czasami zaskoczy dorosłym zachowaniem, przytuli, otrze nasze łzy. Ale to wszystko. Tymczasem nawet nie zdajemy sobie sprawy, że gdzieś tam, na dnie jego malutkiej duszy TO osiądzie. I wyjdzie w najbardziej nieoczekiwanym momencie.
Uważajmy na to, co mówimy. Szanujmy ich niewinność. Szanujmy ich kolorowy świat. Niech mieni się tymi barwami. Nie mówię o popadaniu w skrajności. Muszą widzieć, że pieniądze nie rosną na drzewie, że ludzie nie zawsze są razem, że dzieją się rzeczy, które nie są dobre. To jest oczywiste. Tylko jest różnica pomiędzy tym, co jest prawdą tego świata a naszym bagażem emocjonalnym, który nosimy każdego dnia.
Zwróćcie uwagę, na skalę problemów z jakimi się borykają, może to być kłótnia z koleżanką, nieodrobiona praca domowa, źle ulokowane młodzieńcze uczucia…. To już jest dla nich koniec świata….. Do jakiej rangi w takim razie urasta to, co im przekazujemy, przypadkiem, między słowami?
Może również zainteresuje Cię temat Jak schudnąć i wyglądać jak milion dolców?
P.S. Jeśli udało się Wam zobaczyć dzisiejszy post, zostawcie po sobie ślad na Facebooku czy w komentarzu Możecie go też udostępnić swoim znajomym. Dziękuję! :*