Czwarty trymestr ciąży. Słyszałyście o nim? Teoretycznie mówi się tak o pierwszym miesiącu życia dziecka poza łonem matki. Ale jest to również pierwszy miesiąc życia matki, po narodzinach dziecka. Ja o nim nie słyszałam, ale odczuwałam go za każdym razem. Czwarty trymestr ciąży o którym się nie mówi.
Chyba najtrudniej zniosłam go przy pierwszej. Może, dlatego, że to było moje pierwsze dziecko? A może, dlatego, że byłam sama. To znaczy była przy mnie mama. Nie było tylko ojca dziecka…. Ciekawe, bo jako nastolatka myślałam, że macierzyństwo przyjdzie mi naturalnie. Miałam 3 rodzeństwa, byłam najstarsza i zajmowałam się każdym. Od maluszka. Zmieniałam pieluchy. Zawoziłam do szpitala, chodziłam po lekarzach. Z moją 3 letnią siostrą chodziłam do chłopaka. Dzieci to była poniekąd moja codzienność. Nie z wyboru, raczej z konieczności. Taki domowy układ.
Moja teoria okazała się śmieszna. Wiecie, dlaczego? Bo to nie były moje dzieci. Owszem opiekowałam się nimi, kochałam, pielęgnowałam, ale tylko w jakimś przedziale czasowym….
Jak położyli mi pierwszą na brzuchu po porodzie, który trwał od 10 rano do 1: 45 w nocy, poczułam ogromną ulgę i lęk. Bolało mnie wszystko, skórę miałam koloru kredy, nie byłam w stanie się ruszyć. Jedyne, o czym marzyłam to sen i odpoczynek. Czas się zatrzymał, wszystko toczyło się w zwolnionym tempie. Nadal pamiętam salę, personel, moje odczucia. Oto była ona, moja córka i ja, jej matka. I co dalej? Poczułam jak przygniata mnie odpowiedzialność tak wielka, że nie mogłam złapać oddechu. Jak ja zajmę się tym nowym człowiekiem, no jak?
Następnego dnia przywieźli mi ją do sali. Ten pierwszy dzień po porodzie był dla mnie straszny. Do łazienki szłam po ścianie. Nie mogłam się załatwić, sikałam pod prysznicem za radą położnej. Szwy mnie rwały, macica się kurczyła, lało się ze mnie, pociłam się jak mops. Nie wiedziałam, że moje ciało będzie tak pokiereszowane, nie wiedziałam, że przejście paru kroków będzie dla mnie takim wyczynem. Nie każdy naturalny poród jest lekki. Znalazłam się w zupełnie innej rzeczywistości. Nagle ktoś wyrwał mnie z bezpiecznego stanu brzuch i ja. Chaos, lęk, pot, ból, było mi duszno. Potem była Ona, mała różowa istota, z opuchniętą buzią, jej też było ciężko, ale dużo spała. Cały czas słyszałam karm, karm, przystawiaj, przystawiaj. Tylko mleko nie leciało. Przystawiałam, Ona ssała, kilkanaście razy. Przystawianie, przystawianie, nic nie leci. Przystawianie, brodawki miałam tak pokiereszowane, że za każdym razem zwijałam się z bólu. Pokarm dostałam na trzecią dobę. Jak już wyszłyśmy do domu… Miałam tak przy każdym dziecku. Potem już wiedziałam, że tak będzie. …. Ale to było potem, a nie wtedy….
Pamiętam jak wieczorem szłam do łazienki jak kaczuszka. Gruba wkładka, majtki z dziurami i wielkie cycki. Delikatnie wchodziłam do wanny. Wszystko jeszcze mnie bolało. Patrzyłam w lustro na ciało, którego nie byłam w stanie poznać. Na wielkie piersi, które wyglądały irracjonalnie. Nie miałam elektrycznego, laktatora, odciągałam ręcznie, masując zgrubienia a łzy płynęły mi po policzkach. Bolało. Tak bardzo mnie wszystko bolało. Podkrążone oczy, poczochrane włosy, sina buzia. Wtedy, za pierwszym razem, myślałam, że nie dam rady.
I tak mijały dni, jeden po drugim. Liczone od karmienia do karmienia. Pierwsze dni macierzyństwa. Uczenia się siebie samej od nowa. Dni, kiedy spałam mało, bo czuwałam w irracjonalny sposób w nocy. Bałam się, że nie usłyszę, jak płacze. Bałam się, że umrze we śnie, po przestanie oddychać, albo się zakrztusi. Bałam się, że nie sprostam tej odpowiedzialności, która dusiła mnie każdej nocy i każdego ranka. Dni, kiedy cały dzień chodziłam w piżamie, posypiając gdzie się da. Dni, kiedy nie potrafiłam ze sobą wytrzymać, kiedy płakałam z byle powodu, kiedy wszystko wydawało mi się jak jakiś okrutny film, a ja stałam z boku i czekałam, aż się skończy.
Potem dni zamieniły się w tydzień, jeden, drugi. Piersi się uspokoiły, trochę, ból stał się do wytrzymania. Mogłam już siadać. Rany się goiły. Pomału. Pociłam się mniej. Mogłam korzystać z toalety jak człowiek, nie sycząc za każdym razem. Zaczęłam się uśmiechać do siebie w lustrze. Polubiłam swoje cycki. Zaczęłam być dla siebie łaskawsza. Uczyłam się bycie mniej perfekcyjną, mniej wystraszoną. Uczyłam się ufać swojemu instynktowi. Uczyłam się być mamą po drugiej stronie brzucha.
To jest bardzo trudne. Bardzo.
Kobieta po porodzie potrzebuje więcej troski niż nowo narodzone dziecko. Często wszystko ją boli, nie zawsze poród jest łatwy, częściej jest trudny, szczególnie pierwszy. Chce być dzielna, ale rzeczywistość ją przytłacza. Nowa rola, w którą weszła, rola matki, jest trudna. Nikt jej tego nie nauczył. Matka rodzi się z dzieckiem. Wszystko jest nowe. Jej ciało się zmieniło, rzeczywistość się zmieniła, hormony szaleją i się gubi.
Czasami wystarczy jej obecność i poczucie, że zwyczajnie nie jest sama. Przytulenie. Trzymanie za rękę. Głaskanie po włosach. Ona musi usłyszeć, że jest ważna, że jest wspaniała, że jest dzielna, że da radę. Że może płakać, że będzie ją boleć, ale przestanie, że nawał mleczny się skończy, że kiedyś zrobi tą kupę a szwy się wchłoną. Ba, kiedyś nawet będzie chciała uprawiać sex. Kiedyś wszystko będzie kolorowe, a ten okres, okres pierwszego miesiąca minie.
Weź jej głowę w swoje dłonie, spójrz w jej oczy, otrzyj łzy, nie musisz nic mówić, nie zawsze słowa są potrzebne, wystarczy być w tym z nią.
Może również zainteresuje Cię temat Praca po urlopie wychowawczym co musisz wiedzieć.
P.S. Jeśli udało się Wam zobaczyć dzisiejszy post, zostawcie po sobie ślad na Facebooku czy w komentarzu Możecie go też udostępnić swoim znajomym. Dziękuję! :*