Kiedy starać się o drugie dziecko? Na pewno każdy z was nie raz usłyszał magiczne pytanie:
To kiedy to drugie?
Wiem, że ten temat był już poruszany na łamach wielu blogów, ale pomyślałam, że co mi szkodzi dodam swoje przysłowiowe trzy grosze, w końcu matką trójki jestem.
Kiedy na świecie pojawiła się moja córka, miałam cały czas poczucie takiej niepełności. Młodej pomimo posiadania mamy, taty dziadków, koleżanek czegoś brakowało, wydawało mi się, że była taka samiuteńka. W domu tak naprawdę miała tylko mnie 24 godziny na dobę, dziadkowie wpadali weekendowo, tata pracował lub udawał pracę, w każdym razie nie było go za dużo w tym jej życiu. Smutno. Taki niekompletny obrazek.
Bardzo chciałam, aby miała rodzeństwo i wcale nie chciałam czekać. Wtedy myślałam, że najlepszym wyjściem będzie pociągnięcie tej przygody dalej, jednym ciągiem, po co zwlekać, teraz i tak siedzę po czubek nosa w pieluchach, kupach, chorobach. Co za różnica jedno czy dwójka, a przecież będą mieli siebie. Tak myślałam. Nawet nasze kłopoty małżeńskie nie stały mi na przeszkodzie, mój zegar biologiczny dostał jakiejś czkawki hormonalnej, chciał i już teraz zaraz natychmiast, jeszcze jedno. Co tam poród, fakt poprzedni był makabryczny, ale przecież dam radę, będzie fajnie, będzie komplet a może nasze relacje z mężem się poprawią.
Odstęp wiekowy między młodymi wyniósł równo dwa lata, obydwoje z maja. Ja byłam prze szczęśliwa, po czubek nosa zakochana w nowo narodzonym. Mieliśmy spore perturbacje zdrowotne, które trochę komplikowały ten idealny obraz no i niestety nie poprawiło to w żadnym stopniu relacji małżeńskich, ale ja moi drodzy miałam poczucie, że moje dzieci mają siebie. Nawet jak teraz o tym myślę, właśnie to mi przychodzi na myśl.
Potem było ciężko w chuj. Młody chorował cały czas, ja zajmowałam się nimi w 80 % sama. Brak snu, kłopoty w domu, za mało pomocy ze strony rodziny robiły swoje, po pewnym czasie miałam naprawdę dosyć. Pierwszy rok podwójnego macierzyństwa był dla mnie czymś makabrycznym. Jak ktoś się mnie pytał, co uważam o odstępie dwóch lat między dziećmi, chyba nigdy nie usłyszał nic pozytywnego poza tym jednym, że mieli siebie, zawsze, a taki był mój cel. Z negatywnych rzeczy mogę wymienić kilka tych kluczowych dla mnie:
Dziecko w wieku dwóch lat potrzebuje jeszcze dużo uwagi, noworodek także, jak matka zajmuje się nimi sama ma po prostu przesrane. Każde siły się kiedyś skończą. Czasami lepiej poczekać rok lub 2. Różnica w rozwoju pomiędzy 2 a 4 latkiem jest kolosalna. Można już wiele wytłumaczyć, liczyć na to, że zrozumie a taki dwuletni bąbel jest w fazie buntu, testowania granic i generalnie raczej idzie w stronę przeciwną.
Zazdrość. Pojawia się, u mnie jej aż tak dużo nie było, ale ponieważ miałam dookoła wiele mam z dziećmi w takim samym wieku to się naoglądałam. Krzyczenie, kopanie rodzeństwa, bicie, płacze. Tutaj wrócę do tego, że dwulatek jeszcze bardzo potrzebuje mamy nic się na to nie poradzi, musi podrosnąć.
Chorowanie. Chorujący dwulatek i chorujące niemowlę, bo łapie jak leci to nie przelewki. Ja w szczytowej fazie leżałam z dwójką w szpitalu zakaźnym z rota wirusem cała sala nasza, znaczy się izolatka. Makabra, jak do tego wracam myślami mam gęsią skórkę.
Najgorsze w tym było to, że zaczęłam tracić cierpliwość. Byłam zmęczona, niewyspana, miałam generalnie dosyć, często krzyczałam a potem miałam wyrzuty sumienia, że drę papę. Takie błędne koło, człowiek chciał dobrze i nawet nie wiedział, że tak upiornie momentami będzie. Za to dzień, kiedy obydwoje byli w przedszkolu a ja poszłam do pracy wspominam do chwili obecnej.
Były też inne, ale te trzy wybitnie dały mi wciry. Oczywiście nie żałuję, że mam ich, jak czasami wracam do zdjęć z tamtego okresu zawsze mam uśmiech na twarzy, ale gdybym mogła podjąć decyzję jeszcze raz chyba poczekałabym rok albo dwa, z uwagi na siebie. Może relacja między nimi byłaby lepsza, bo niestety żyją jak pies z kotem. Kochać się kochają, w ogień za sobą wskoczą, ale co się wytarmoszą za kudły to ich.
Patrząc się na zdjęcia widać dwoje wspaniałych dzieciaków, ale nakład pracy był adekwatny do tej wspaniałości. Może to normalne a ja się czepiam niepotrzebnie, może tak być powinno.
Kiedy Jr się urodził Oliwka miała 11 lat a Dawid 9. Słuchajcie zero problemów, no może na początku z zaakceptowaniem tego, że będzie jeszcze jedno dziecko. Wszelkie obiekcje im minęły, jak tylko go zobaczyli takiego tyciutkiego zakochali się w nim po uszy obydwoje. Pomagają, zajmują się, całują, przytulają, jest cudnie. Są duzi, więc nie potrzebują obsługi totalnej, muszę ugotować, pogadać, pomóc w lekcjach, ustawić od czasu do czasu, to wszystko. Nie chorują już dużo, więc nie zarażają młodego. Mogę im wszystko wytłumaczyć a oni rozumieją. Super. Zupełnie inaczej.
Minusem jest powrót do pieluch, zarwanych nocy i tej całej reszty po tak długiej przerwie. Chociaż to też ma plusy, fajnie znowu poczuć ten zapach niemowlaka i te paluszki, stopeczki, wspaniałe. Poza tym zdaję sobie sprawę, że jak Jr będzie miał 10 lat Oliwka będzie już dorosła a Dawid będzie już nastolatkiem. Tylko czy mała różnica wieku gwarantuje idealną relację? Nie wydaje mi się, kiedyś tak uważałam, teraz myślę nieco inaczej, zresztą wystarczy zerknąć na zdjęcie.
Ps. oczywiście są mamy które mają dwójkę dzieci z małym odstępem wieku i wspominają to cudnie, dzieci sobie nie wyrywają włosów z głów i jest cacy. Ot mój punkt widzenia.
ps2. Rzecz jasna w ogień bym za nimi wskoczyła. Cała trójka dała mi bardzo dużo ale o tym w kolejnym poście.